Edward Rudziński „Rybak”

 

Urodzony 6 kwietnia 1929 roku w Siedlcu powiat Tarnów, syn Alojzego i Stanisławy z domu Kabat.

Po skończeniu szkoły podstawowej w Radłowie w 1944 roku (w wieku 15 lat) złożył przysięgę w Armii Krajowej w placówce „Róża” w Radłowie, Obwód Dąbrowa Tarnowska, na ręce dowódcy plutonu podchorążego Władysława Ptasznika ps. „Mars”, wobec kaprala Wojska Polskiego Władysława Laskowicza, ps. „Sroka”. Przyjął pseudonim „Rybak”. Skierowany został do drużyny zwiadu i dywersji, stąd uczestniczył w obstawie przewozu na Dunajcu w Bobrownikach przy akcji „III Most”.

Po zakończeniu działań wojennych i rozwiązaniu AK nie ujawnił się i nie oddał broni.

 

Siedlce należały do parafii Łęg, po drugiej stronie Dunajca. Niemcy, podczas wycofywania się, wysadzili w powietrze wieżę Łęgowskiego kościoła, którą po wojnie parafianie postanowili odbudować. Były wyznaczane dyżury przy odgruzowywaniu tejże. Pracował przy tym też Edward Rudziński. Przy tej okazji „Rybak” spotkał się z młodym wikarym tegoż kościoła ks. Tadeuszem Słupkiem, który był już zaangażowany w Zrzeszeniu „Wolność i Niezawisłość”, a który poinformował go o działalności nowej struktury, do której na krótko włączył się „Rybak”.

Po przeniesieniu ks. Słupka, Rudziński nawiązał kontakt z „Armią Wyzwoleńczą” kierowaną na tym terenie, po śmierci Władysława Pudełka ps. „Zbroja”, przez Józefa Jachimka ps. „Stalin”.

 

„Rybak”, aresztowany 20 października 1947 roku przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Tarnowie, za jednorazowy udział w obstawie akcji rekwizycyjnej na spółdzielnię w Pawęzowie, był przesłuchiwany przez  szczególnie brutalnego funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa, Jana Pytlika. Gdy ten zmęczył się biciem kablem, dzwonił po pomoc i bili go całą grupą. Mimo, że był potem jeszcze wielokrotnie przesłuchiwany w  innych urzędach  ubeckich  (Kraków, Lublin, Stalinogród-Katowice)  - te w Tarnowie uważał za najokrutniejsze.

Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie, na sesji wyjazdowej w Tarnowie, 19 lutego 1948 roku, sądzony w 16-osobowej grupie, skazany został na 8 (osiem) lat więzienia oraz utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na 5 lat. (W tymże samym procesie, na karę śmierci – wykonaną – skazany został 29-letni, ranny, Jan Kmieć).

Potem na mocy amnestii złagodzono Rudzińskiemu wyrok do 5 lat i 4 miesięcy, które spędził w więzieniach w Tarnowie, Montelupich w Krakowie, we Wronkach i Strzelcach Opolskich, następnie w  kopalni węgla  kamiennego „Dymitrow” w Bytomiu, skąd wyszedł  2  miesiące przed terminem, 6 grudnia 1952 roku.

 

Edward Rudziński potwierdził  wiarygodność  opisu  Danuty Suchorowskiej w („Wielkiej edukacji”) o ścieżce zdrowia” dla nowych więźniów, którzy zmuszani przez oprawców,  nago biegiem musieli ją przebyć,  nie wpadając na biało-czerwonego orła namalowanego celowo na korytarzu tak, by depcząc go, dawali pretekst do bicia. Sposób traktowania więźniów we Wronkach był okrutny do tego stopnia, iż mimo nieprawdopodobnych kar, więźniowie założyli rodzaj samoobrony pod nazwą „Legion Wyzwolenia”, licząc też na wybuch III wojny światowej. Właściwym organizatorem Legionu był nieznajomy major Wojska Polskiego z Krakowa, z którym miał kontakt, znany Rudzińskiemu, Roman Kuźmiński. Konspirację ułatwiał fakt pracy wielu z nich w ślusarni, gdzie miano lepszy kontakt. W późniejszym akcie oskarżenia zarzucano Rudzińskiemu udział w spotkaniach organizacyjnych, werbowanie współwięźniów i omawianie metod działania.

W Strzelcach Opolskich gdzie pracowano w kamieniołomach, doszło na skutek terroru komendanta do śmierci jednego z więźniów, co doprowadziło także do zorganizowania Ruchu Oporu Więźniów Politycznych, który zrzeszał około 60 ludzi.

Jedną z form działania tegoż była okazja wykorzystania akcji „walki z analfabetyzmem” dająca możliwość nauki analfabetom. Szczególnie ważna była też możliwość ukończenia kursów zawodowych na tokarzy, ślusarzy, mechaników, dla młodych ludzi niemających jeszcze żadnego zawodu. Niektórzy powtarzali specjalnie jedną klasę po trzy lata, by mieć zajęcie i wyjść z więziennego marazmu. Inni wykształceni więźniowie, podawali często niższe wykształcenie, znając stosunek funkcjonariuszy do tych z wyższym, jako politycznie niepewnych.

 

Po wyjściu z więzienia, Rudziński znalazł pracę w Nowej Hucie, dzięki pomocy Kuźmińskiego. Obydwaj jednak pamiętając warunki więzienne, zamierzali pomóc pozostałym więźniom i ich rodzinom, nie mającym żadnej pomocy. Potrzebne na to były fundusze. Postanowili, że zdobędą je na terenie lubelskiego, gdzie Kuźmiński miał znajomego kolegę Henryka Tarasa, byłego członka więziennej konspiracji. Nie wiedział, że ten już współpracował z miejscową bezpieką.

Wyjechali w trzech z Krakowa do Warszawy, gdzie w sposób brawurowy „zdobyli” samochód „Warszawę”, należącą do Ministerstwa Przemysłu Drzewnego i Papierniczego, by dotrzeć w lubelskie. Po drodze mieli różne przygody: złapali gumę, zabrakło im paliwa a nie mieli pieniędzy. Przekonali więc funkcjonariuszy MO i ORMO, że są redaktorami „Trybuny Ludu” i obiecali podziękowanie w prasie.

Po przyjeździe do Ludwina pow. Łuków i wstępnym kontakcie z Tarasem, ten poszedł zgłosić ich na UB. Ponieważ czas upływał, kolegi nie było. Rudziński zaproponował, że sam pójdzie po te pieniądze.. Ale przy okienku kasowym stało już dwóch milicjantów. Gdy skonsternowany zapytał ich o drogę do Świdnika, chwycili za broń. Wówczas on wyciągnął swoją grożąc natychmiastowym użyciem i zakazując im wychodzić przez 10 minut.  Uciekli samochodem ostrzeliwani już przez kolejny posterunek MO. Wobec nadjeżdżającego samochodu MO wystrzelił w górę, co potem bardzo go obciążyło.

Wobec coraz liczniejszych furmanek i wozów MO przybywających na targ, musieli się rozproszyć Rudziński dostał się do zabudowań gospodarczych, gdzie zamierzał przenocować, ale niespodziewanie zawalił się przegniły strop.  Zmuszony do ucieczki przez milicyjnego psa, rzucił mu swoją kurtkę a sam uciekał tylko w marynarce, a był to grudzień. Po licznych przygodach dotarł do Lublina, gdzie u byłego kolegi-współwięźnia spotkał Kuźmińskiego. Razem udali się do Warszawy (nie do Krakowa, na co liczyło MO) potem do Gliwic, Krakowa i Tarnowa.

 

Kuźmiński został aresztowany zaraz po przybyciu do domu. Rudziński, obserwowany przez dwie konfidentki, został aresztowany, ponownie przez Pytlika, 12 grudnia 1954 roku.

Przywieziony na ul. Bandrowskiego podjął próbę ucieczki, ale otwarte zwykle tylne drzwi były tym razem zamknięte i funkcjonariusze dopadli go, dokonując na nim swojej zemsty. Zaraz też został dowieziony przez Pytlika do Montelupich, stamtąd do Lublina, gdzie przesiedział 8 miesięcy w piwnicy. Potem zawieziono go do Stalinogrodu (tak nazywały się wówczas Katowice). Śledztwo trwało półtora roku, gdyż nie przyznawał się do posiadania broni, którą zostawił w Tarnowie, chociaż koledzy już wszystko powiedzieli. Mimo 20 dni trwającej rozprawy nadal zaprzeczał, by posiadał broń. Wreszcie śledczy przekonał go, że lepiej będzie przyznać się i zakończyć sprawę.

12 maja 1956 roku Sąd Wojewódzki w Stalinogrodzie (Katowicach) skazał Rudzińskiego na 10 lat więzienia i utratę praw publiczny oraz obywatelskich praw honorowych na okres 5 lat.

Sąd Najwyższy w Warszawie złagodził jednak ten wyrok do 8 lat i utraty praw na 2 lata.

Ten wymiar kary odbył w całości w więzieniach w Stalinogrodzie, w Chełmie Lubelskim i w Strzelcach Opolskich. Tam stwierdził, że Ruch Oporu Więźniów Politycznych działał nadal, wykorzystując sytuację, że około 700 więźniów zatrudnionych było przy więziennym Przedsiębiorstwie Wyrobów Skórzanych.  Jako już doświadczony więzień, pomagał im tworzyć zespoły 30 osobowe, które na specjalnych kursach o specjalizacji ślusarskiej czy mechanicznej mogły dokształcać młodych ludzi i przygotowywać do zawodu. Wspomagano się także moralnie, materialnie i intelektualnie. Dyrektor owego Przedsiębiorstwa, doceniając jego pracę i zaangażowanie w organizacje kursów dla młodzieży, wystąpił o wcześniejsze zwolnienie, w wyniku którego wyszedł pół roku wcześniej.

Wielokrotnie namawiany do współpracy z UB, zawsze odmawiał. Po latach spotykając się z byłymi współwięźniami, miał satysfakcję, ze nikogo nie zdradził. Cieszył się ich szacunkiem i wdzięcznością za pomoc w uzyskaniu zawodu.

Edward Rudziński wyszedł z więzienia 3 czerwca 1962 roku. Odsiedział 12 lat i 7 miesięcy - najdłuższy staż więzienny spośród tarnowskich więźniów.

 

Wyjście z więzienia nie oznaczało końca represji. Przez kilka lat, co miesiąc  miał obowiązek meldować się na posterunku  MO, mógł wyjeżdżać tylko do 100 kilometrów, co każdorazowo musiał zgłaszać. Dodatkowo w każdą niedzielę musiał meldować się w Wierzchosławicach u „ławnika-opiekuna” Jonaka. Dochodził, więc kilkanaście kilometrów z Ilkowic (gdzie się ożenił), czekał aż ów „opiekun”, który - o dziwo - chodził do kościoła na godz.10-tą, wyjdzie, wypije w gospodzie piwo (co czasem trwało od 2-3 godzin) i dostatecznie upokorzony, meldował się. Tak trwało 3 lata, aż się zbuntował i potem informacje o nim przekazywał „opiekunowi” dyrektor „Tarnowskiej Odzieży” Wiśniowski.

Po wyjściu z więzienia przez dłuższy czas nie mógł znaleźć żadnej pracy. Jakiś czas pracował na „Kapro” w Mościcach, potem w zakładach Mięsnych, (ale zwolnił się, bo nie umiał pić) następnie w Tarnowskiej Odzieży. Tutaj dyrektorem był Władysław Wiśniowski, były funkcjonariusz Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tarnowie, na którym kiedyś Rudziński miał wykonać wyrok śmierci z rozkazu Antoniego Trzepli  „Krakusa” – kierownika placówki WiN w Przybysławicach, (zastępującego Jana Woźnego, ”Burzę” - (kierownika Rady WiN Dąbrowy Tarnowskiej) po jego  aresztowaniu.  Ponieważ Wiśniowski skierowany był wówczas do PUBP w Żywcu, Rudziński udał się tam za nim.  Okoliczności jednak nie sprzyjały wykonaniu rozkazu, więc powrócił do Tarnowa. Następujące w tym czasie masowe aresztowania członków WiN-u w Tarnowie sprawiły, iż nikt nie dochodził wykonania rozkazu.

Wiśniowski jednak wiedział o przeszłości Rudzińskiego i dawał mu to odczuć. Wobec różnych szykan z jego strony i dokonywanych w domu rewizjach dotyczących nowego ubrania czy płaszcza ortalionowego (z odrzutu) zwolnił się.  Pracował jeszcze w Tarnowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Ogólnego, w Rejonie Eksploatacji Dróg Publicznych i wreszcie w „Inżynierii”, gdzie przepracował 17 lat i doczekał się emerytury w 1990 roku.

W latach następnych działał aktywnie w Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego. Był niezawodnym członkiem pocztu sztandarowego. Skromny i pracowity, nigdy nie podnosił swoich zasług, które niewątpliwie miał, jako jedyny więzień, który znając koszmar terroru więziennego, dla pomocy współwięźniom ponownie  podjął ryzyko,  i następnych  8 lat swego młodego życia spędził znów w murach  więziennych, zachowując godność, pomagając innym i dochowując wierności złożonej w Armii Krajowej przysiędze.

Zmarł 21 listopada 2011 roku

 

Na Jego osobie sprawdziło się słynne zdanie „Jaworzniaków”, że „Wolność można odzyskać, młodości nigdy”.  Swoje życie osobiste, rodzinne i zawodowe zaczął dopiero mając 33 lata i najdłuższy spośród tarnowskich więźniów staż  więzienny - 12 lat i 7 miesięcy.

Zasłużył na miano Niezłomnego.

Dr Maria  Żychowska