Mój „Marzec 1968”

 

 

Wpierw uwaga co do antysemickiego wymiaru "Marcowych Wydarzeń" w 1968 roku. W mojej pamięci wydarzenia te, przynamniej te w Krakowie, których moje wspomnienie dotyczy, miały charakter wyłącznie wolnościowy, antykomunistyczny. Żadne z wystąpień, odezw, ulotek czy postulatów  nie miały antysemickiego charakteru. Antysemicki opis tych wydarzeń narzucili komuniści, w szczególności Władysław Gomółka, ówczesny  I Sekretarz PZPR. Komuniści zrobili to dla swych wewnątrzpartyjnych "dintorji" - tak charakterystycznych dla komunistów personalnych rozgrywek. Pretekstem dla nich była nadreprezentacja studentów żydowskiego pochodzenia, w szczególności w wydarzeniach w Warszawie.

W wydarzeniach tych nie widziałem też śladu, obecnej na Zachodzie, tzw. "rewolucji obyczajowej"

 

 

"Dom Studencki Uniwersytetu Jagiellońskiego „Żaczek”, a w szczególności znajdujący się w nim akademicki klub „Nowy Żaczek” był centrum organizacyjnym krakowskich „wydarzeń marcowych” 1968 roku.

Bunt młodzieży studenckiej nie bez powodu komuniści nazwali „wydarzeniami”, wyrazem nie noszącym żadnych emocji bowiem PZPR-owskim propagandzistom chodziło o społeczną neutralizację nieprzychylnych jej wystąpień. Wcześniej były „wydarzenia poznańskie”, potem „wydarzenia grudniowe” i „wydarzenia radomskie”. Dopiero strajki na Wybrzeżu nie dały się sprowadzić do beznamiętnego określenia „wydarzenia”.

W rzeczywistości, „Marzec 1968” był antykomunistycznym studenckim buntem. Buntem przeciwko cenzurze i kłamstwom ówczesnej prasy będącej niepodzielnie zawłaszczoną przez PZPR. „Prasa kłamie”, „Precz z cenzurą” to były bodaj najpowszechniejsze hasła studenckich wystąpień.

 

W „Nowym Żaczku właśnie, w klubie, który wziął nazwę od nowo dobudowanego wschodniego skrzydła domu studenckiego „Żaczek”, gmaszyska przy Alei 3 Maja, pamiętającego czasy przedwojennego Bratniaka, ogniskowało się życie studenckiego protestu w Krakowie. Trwał wówczas w tym klubie bezustanny wiec, wygłaszane były mowy i deklaracje. Tak studentów krakowskich uczelni jak również emisariuszy z innych akademickich ośrodków. Ściany klubu jak i pobliskiego holu wejściowego do Żaczka obwieszone były antykomunistycznymi plakatami, odezwami, karykaturami, wierszami i kawałami. Pamiętam jeden z nich, było to mniej-więcej tak:, „jeżeli najmniejszą jednostką miary inteligencji jest cjant, to jaką inteligencję ma milicjant”

 

Mieszkałem wówczas w Żaczku. Dokładniej w Starym Żaczku, jak się wówczas mówiło. Ówczesna Wyższa Szkoła Ekonomiczna (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny), której byłem studentem wynajmowała od Uniwersytetu Jagiellońskiego dla swych studentów kilkanaście pokoi. W jednym z nich mieszkałem wraz z trzema kolegami. Dwóch było o znakomitych nazwiskach: Wyspiański i Szczepański. Nie mogę w tym miejscu oprzeć się również ciepłemu wspomnieniu pana Jana Buszka, nie tyle ówczesnego kierownika Domu, co Ojca-Patrona, mieszkających w akademiku studentów, tych mieszkających legalnie jak i tych nielegalnie; „waletów”. Za to niby-ściganie waletów, które kończyło się troską -opieką, otrzymał miano „Króla Waletów”.  A roiło się wówczas od przeważnie „waletujących”, tzw. „wiecznych studentów”, rozpaczliwie, pod różnymi pretekstami, odsuwających zakończenie młodości i zanurzenie się w socjalistyczną rzeczywistość. A wiązało się to wydaniem się w łapy tępym pzpr-owskim sekretarzom i esbeckim kadrowcom w socjalistycznych zakładach i instytucjach.

 

Jak wyżej wspomniałem, w owe marcowe dni buntu, w Nowym Żaczku trwały non-stop całodobowe, gorące, polityczne debaty. Nie pamiętam dokładnie jak to się stało, ale po kilkakrotnym uczestnictwie w politycznych dyskusjach, niejako automatycznie, dlatego że tam byłem, poprzez aklamację zostałem członkiem Krakowskiego Komitetu Strajkowego reprezentując w nim moją uczelnię. Komitet był nieformalny, nie miał kierownictwa, składał się w zasadzie z przypadkowych osób z kilku krakowskich uczelni. O ile dobrze pamiętam to decyzje zapadały publicznie, przy aktualnie zgromadzonych w klubie. Zresztą nie było tych decyzji wiele.

image001.jpgJedynie akcja rozprowadzania ulotek zorganizowana została w konspiracji. Ulotki były pisane ręcznie głównie przez krakowskie studentki. Zatytułowane były „Do mieszkańców Krakowa” i zawierały wyjaśnienie przyczyn protestów oraz hasła typu „Prasa Kłamie”. Taki „ręczny” proces „drukowania” - pisania ulotek przez dziesiątki a może setki studentek, nazwano potem  „chińskim powielaczem”.

 

Rozprowadzania ulotek podjęła się, nie pamiętam dokładnie, grupa 4-5 osób, w tym i ja. Akcja przebiegała w tajemnicy, z zachowaniem zasad konspiracji. Otoczenie akademika, w szczególności w nocy, kontrolowane było przez milicyjno-ormowskie patrole. Aby nie budzić podejrzeń i uniknąć aresztowania, opuściliśmy akademik grubo przed północą. Do świtu przeczekaliśmy w piwnicy któregoś z domów, przy ulicy, chyba Czarnowiejskiej, gdzie czekały na nas wcześniej ukryte tam paczki z ulotkami. Przemarznięci, obładowani ukrytymi za pazuchą ulotkami udaliśmy się pieszo na kolejowy dworzec główny, aby ogrzać się nieco i zaczekać na uruchomienie tramwajów w kierunku Nowej Huty, bo to był kierunek naszej akcji ulotkowej. Pobyt na stacji kolejowej to był nasz pierwszy poważny błąd, spowodowany potwornym zmarznięciem, który nieomal przepłaciliśmy wpadką. Otóż gdzie jak gdzie, ale na stacji aż roiło się od milicyjnych patroli. Do dziś pamiętam jak żywo zaczęliśmy dyskutować o jakiejś czekającej nas górskiej wycieczce widząc zbliżający się, wyraźnie nami zainteresowany, milicyjny patrol. Widocznie uznali nas za grupę wycieczkowiczów, bo przeszli obok lustrując jedynie nasze wypchane ulotkami ubrania i plecaki. Udało się. Po tym incydencie już bez przeszkód, w tłumie pasażerów tramwaju, udaliśmy się w kierunku Nowej Huty, Wpierw udaliśmy się Zakładów Tytoniowych w Czyżynach, gdzie w pierwszej kolejności mieliśmy umówione spotkanie z tamtejszymi robotnikami, który nieomal przepłaciliśmy wpadką.

Nie pamiętam czy było to tuż po przekroczeniu bramy fabryki czy jeszcze na portierni, ale nagle zelektryzowała nas wiadomość czy to o zasadzce czy też o ujawnieniu naszego spotkania. Możliwym też jest, bo i tak to mi się przypomina, że zostaliśmy powiadomieni o tym, ze wśród nas jest ubecki szpicel. Dlatego błyskawicznie opuściliśmy fabrykę czy tez portiernię, i w biegu przydzieliliśmy sobie nowohuckie osiedla do rozniesienia ulotek. Ja otrzymałem osiedle Wieczysta i Ugorek.

Wyjeżdżałem windą lub wychodziłem na najwyższe piętro i schodząc zostawiałem ulotki wetknięte w drzwi mieszkań lub pozostawione na parapetach okien klatki. Tak klatka po klatce. Trzeba zauważyć, że nie było wówczas domofonów, na klatkę można było swobodnie wejść, gorzej z windami, te najczęściej wymagały specjalnych kluczy. Rzucałem okiem na ładne kaligrafowane pismo studentek i byłem dumny z przesłania „Do mieszkańców Krakowa”. Ulotek miałem bardzo dużo, stąd zostawiałem je jeszcze w blokach przy powrotnej drodze w kierunku mojego akademika. Pamiętam, że ostatnimi egzemplarzami „wymościłem” klatki schodowe budynków na ulicy Wenecja, to już całkiem w pobliżu „Żaczka”.

 

O ile dobrze pamiętam, to ta akcja ulotkowa miała miejsce przed najbardziej znaczącym „wydarzeniem marcowym” w Krakowie, jakim był wiec protestacyjny studentów przed domem studenckim „Żaczek” i sformowanym tam pochodem mającym na celu wiec pod pomnikiem Mickiewicza na  Rynku.. Na wiec przybył ówczesny rektor Uniwersytetu jagiellońskiego, który usilnie namawiał do rezygnacji z marszu na krakowski rynek, czego domagała się większość zgromadzonych. Było to 13 marca. Apel rektora był bezskuteczny. W kilkutysięcznym pochodzie przemaszerowaliśmy z  spod „Żaczka” ulicą Manifestu Lipcowego (obecną Marszałka Piłsudskiego) by poprzez plac przed Collegium Novum, następnie ulicą Gołębiu i Wiślną dotrzeć do Rynku. Manifestacja wywoływała różne reakcje. W większości przychylne, nawet euforyczne z żegnaniem nasz krzyżem. Ale było też, co zauważyłem, pukanie się w czoło, kierowane do nas z okien, z bezpiecznej odległości. Niestety nie pomnę czy były jakieś transparenty, nie pamiętam też dokładnie wykrzykiwanych haseł. Na pewno było hasła wówczas najpowszechniejsze „Prasa Kłamie”, „Precz z Cenzurą”, „Przywrócić Dziady” i „Przywrócić Michnika”, „Polska czeka na Dubczeka”. To ostatnie hasło nawiązywało do oczekiwania w Polsce przywódcy mniej siermiężnego od Gomółki. Takim był Dubczek w Czechosłowacji.

Do Rynku nie dotarliśmy. Pochód skończył się starciem się z milicją w okolicach Collegium Novum. Wkraczając w ulicę Gołębią zaraz za Placem przed Collegium Novum zobaczyliśmy ją niebieską i gęstą od milicyjnych mundurów, błyszczącą od szaro-niebiesko połyskujących milicyjnych hełmów, bielącą się niżej milicyjnymi pałkami i pasami. Było pełne zaskoczenie. Nic o tej tamie nie wiedzieliśmy. I od razu: krzyk nasz „Gestapo”, „Gestapo” oraz atak milicji i ucieczka manifestantów. Nie wiem skąd wzięła się polewaczka, która silnym strumieniem zmiatała wręcz manifestantów. Milicja opanowała plac przez Collegium Novum. Część manifestantów skryła się w budynku Collegium wierząc w immunitet uczelni. Srogo się zawiodła, bo to właśnie w pomieszczeniach Uniwersytetu milicjanci dali upust swemu sadyzmowi. Druga część, w której byłem, uciekła plantami w kierunku ulicy Św. Anny i teatru „Rozmaitości” (obecnie „Bagatela”). Z za drzew, obrzucaliśmy zamarzniętymi grudami ziemi panujących nad placem uniwersyteckim milicjantów, którzy pewno z tego powodu nie zdradzali specjalnej ochoty zagłębiać się w Planty. W końcu radykalnie stopniała nasza grupa wycofała się na ruchliwy plac przed teatrem „Rozmaitości”, gdzie wśród tłumu studentów, zwykłych podróżnych i gapiów, istotną część stanowili osobnicy wyróżniający się ormowską urodą i ubiorem. Te ortalionowe płaszcze, te tyrolskie pomięte kapelusze i te swojskie berety. I dłonie podtrzymujące ukryte w rękawach otrzymane w zakładach pracy kable.

Z innych wydarzeń „krakowskiego marca 1968”, wartych odnotowania, był wykład profesora Edwarda Łukawera, profesora Wyższej Szkoły Ekonomicznej, znanego ze zdecydowanych, antykomunistycznych poglądów, człowieka z sowieckim wyrokiem śmierci.

Poparcie żądań studentów, wyrażone wobec zebranego ich tłumu, szczelnie wypełniającego uczelnianą aule, profesor Łukawer przepłacił usunięciem z uczelni. Powrócił na nią dopiero w roku 1980 roku, po powstaniu „Solidarności”. Dodam, jako znak tamtych czasów, ze blisko 50-letni prof. Łukawer, z tytułem docenta habilitowanego, po wielokrotnie bezskutecznych poszukiwaniach zdołał zatrudnić się, jako młodszy (sic) ekonomista w jednym z krakowskich przedsiębiorstw. 

Józef Boryczko 

 

Źródło załączonych w tekście zdjęć : Archiwum Muzeum Narodowego w Krakowie.