Józef Mackiewicz - Żołnierz Niezłomny, Pisarz Wyklęty.

Niezłomny żołnierz pióra. Wyklęty przez komunistów, i w Polsce nadal niewydawany. Dlaczego? Był kiedyś, nienawidząc komunistów, napisał oświadczenie zakazujące wydawania jego twórczości w Polsce. Potem oświadczenie te wycofał, ale osoba posiadająca te wycofanie, zniszczyła je w obawie, że zostanie znalezione w czasie spodziewanej rewizji komunistycznych służb. Sądy II RP nie uznały istnienia takiego oświadczenia. Tymczasem te pierwsze oświadczenie pozostało w rękach Niny Karsow-Szechter (z tych Szechterów), która z premedytacja opiera się na nim nie drukując Mackiewicza w Polsce a w Wielkiej Brytanii w wydawnictwie „Kontra”.

 

 Tutaj kalendarium życia i twórczości Józefa Mackiewicza.

 

Proszę zwrócić uwagę na fakt, że Józef Mackiewicz, opisując wszystko to, co działo się wokół Katyńskiego Ludobójstwa, bardzo trafnie opisał to, co działo się wokół Tragedii Smoleńskiej.

 

 

Józef Mackiewicz, z polecenia Armii Krajowej, był uczestnikiem Komisji powołanej przez Niemców po odkryciu przez nich w 1943 roku mogił zamordowanych w Katyniu polskich oficerów. Przez to, co naocznie widział i co obserwował, był dla Rosjan preparujących dowody na winę niemiecką i przygotowujących do tego opinię światową, niebezpiecznym świadkiem. Zmuszony został do ucieczki z Polski do ukrywania się nawet na emigracji. Łapy NKWD były długie i wielu niewygodnych dla Rosjan świadków straciło życie nawet poza Rosją, czego ostatnim przykładem jest przypadek Litwinienki, zamordowanego w Londynie w 2004 roku.

Mackiewicz, chociaż w biedzie i będąc oskarżanym o współpracę z Niemcami, przeżył i oprócz wielu wspaniałych historycznych  powieści napisał to, co o Katyniu i metodzie ukrywania sprawców Zbrodni Katyńskiej wiedział, w książce „Katyń, zbrodnia bez sądu i kary”.

 

Poniżej fragmenty tej książki Józefa Mackiewicza.

Wystarczy wyraz Katyń zmienić na wyraz Smoleńsk i "Komisję Specjalną Burdenki" na „Komisję Anodiny”, aby otrzymać dokładny opis działań przykrywkowych mających na celu zafałszowanie prawdy o przyczynach i przebiegu Tragedii Smoleńskiej, tej powtórnej zagłady znacznej części polskiej, patriotycznej elity; z pokolenia następnego po zgładzonych w Katyniu w 1940 roku.

 

No i refleksja! Jeżeli te same metody „wyjaśniania”, to zapewne ten sam sprawca?

 /jb/

 

***

 

 

 

Józef Mackiewicz, Katyń zbrodnia bez sądu i kary. Polska Fundacja Katyńska. Wydawnictwo „Antyk” Marcin Dybowski, Warszawa 1977

 

„Rząd sowiecki zdawał sobie od początku i zdaje w dalszym ciągu sprawę z jakościowej wagi zbrodni katyńskiej. Rząd sowiecki nie może sobie pozwolić na przyznanie się wobec światowej opinii publicznej do tej zbrodni, którą popełnił, nie może się ani tłumaczyć, ani wykręcać, ani uzasadniać. Może jedynie zaprzeczać w sposób najbardziej kategoryczny.

Ponieważ jednak kłamstwo na tak wielką miarę nie da się i nie dało się utrzymać w obliczu ogromnej ilości poszlak, czynniki sowieckie, słusznie oceniając sytuację, postanowiły za wszelką cenę nie dopuścić, aby poszlaki przeistoczyły się w dowody.

W tym celu, począwszy od momentu wykrycia zbrodni, to znaczy od roku 1943, umyślnie wytwarzały wokół sprawy Katynia chaos, wprowadzając własne, ale jednocześnie popierając wszystkie inne wersje, podsycając je i rozdmuchując te spośród nich zwłaszcza, które się nawzajem wykluczały, przeciwstawiały, przeczyły jedna drugiej itd.

W ten sposób, ludzie, którzy by chcieli dojść prawdy, zaplątywali się w sieć nieraz najbardziej bzdurnych relacji, a w rezultacie szeroka opinia publiczna nabierała przekonania, że: „Sprawa daleka jest jeszcze od ostatecznego jej wyświetlenia”…

Właśnie o wywołanie takiego wrażenia chodzi bolszewikom najbardziej. Niewątpliwie o wiele bardziej niż na zapoznaniu świata z treścią ich oficjalnego komunikatu.”

 

Komunikat sowiecki zredagowany jest na sposób typowo bolszewicki, tzn. cynicznie lekceważący poważną jego krytykę. Przy tym kłamstwo, które jak przysłowiowe szydło, zawsze musi wyleźć z worka, spłatało redaktorom tego komunikatu fatalnego figla. Kto go przeczytał, choć raz uważnie, musi dojść do przekonania, że szczytowym jego punktem, spajającym koncepcje tzw. "Komisji Specjalnej", badającej rzekomo groby katyńskie ze strony sowieckiej, są zeznania niejakiej Moskowskiej, mieszkanki Smoleńska, w szczególe zaś relacja niejakiego Jegorowa, który przed swym tajemniczym zniknięciem najważniejszą rzecz sprawy opowiedział właśnie tej Moskowskiej, a ona dopiero Komisji "śledczej". Pech jednak chciał, że Jegorow, według treści komunikatu, widział się z Moskowską w marcu 1943, natomiast opowiadał jej, co się działo w kwietniu 1943 roku!

Komunikat jednak nie został ani zmieniony, ani sprostowany. Wydrukowano go w wielu językach i na tym się oficjalna rola rządu sowieckiego skończyła. Wyszedł on z trafnego założenia, że ci, którzy mu są posłuszni zarówno w granicach jak poza granicami Związku Sowieckiego i tak muszą twierdzić, że zbrodni dokonali Niemcy. Tych zaś, którzy by chcieli znać prawdę, nie komunikat oficjalny, to właśnie chaos stworzony wokół spraw Katynia, odstraszy od sprecyzowania definitywnego oskarżenia pod adresem Sowietów.”

 

Jak wiadomo, oficjalna wersja sowiecka od roku 1943 twierdziła, że oficerów polskich w Katyniu wymordowali nie bolszewicy w roku 1940, a Niemcy w roku 1941. Wersja ta jednak nie mogła być popularną na ziemiach polskich, ponieważ rodziny wywiezionych oficerów przestały od nich otrzymywać listy, jak nożem uciął, właśnie od wiosny 1940 roku. Przeciwnie, raczej wzbudzała podejrzenie. To też po odkryciu grobów katyńskich przez Niemców, bolszewicy bynajmniej jej w Polsce nie lansowali. Robili co innego. Oto przez swoich agentów, którymi szpikowali nasze organizacje podziemne, rozpuszczali najprzeróżniejsze wersje i relacje, nie troszcząc się bynajmniej o to, że były sprzeczne z oficjalną wersją sowiecką. Jedna z takich wersji twierdziła, że odnalezione trupy, to „Żydzi wymordowani przez Niemców i poprzebierani. w mundury polskie". Druga, że "jeńcy sowieccy" w ten sam sposób poprzebierani. Trzecia, że „trupy przywieziono z Oświęcimia". Czwarta, że to "oficerowie polscy, ale z Oflagów". Piąta, że "Niemcy chodzą do każdej rodziny, o której się dowiedzą, że jeden z jej członków wpadł do niewoli sowieckiej i spisują jego nazwisko, aby następnie umieścić na liście wymordowanych w Katyniu" itd. itd.

Wersje te padały na podatny grunt nienawiści do Niemców i do wszelkich ich enuncjacji i pleniły się w ten sposób w nieskończoność. W rezultacie, nawet czysta polska wersja propagowana z podziemia przyjęła za podstawę, że: "Jakkolwiek nic ulega wątpliwości, iż to bolszewicy wymordowali gros oficerów polskich w Katyniu, to jednak Niemcy musieli tam coś... dorzucić ze swej strony". Tego czysto zresztą propagandowego stanowiska nie należy utożsamiać z materiałem dowodowym, na podstawie którego wtajemniczone "góry" podziemia posiadły względnie dokładny i prawdziwy obraz Katynia już na jesieni roku 1943 i w ciągu 1944.

Nie przeszkadzało to jednak, że na tle ówczesnych nastrojów, największą popularnością cieszyły się kolportowane przez agentów sowieckich szlagiery, które skuteczniej od ukutej wersji obiegały zupełnie bezkrytycznie całą Polskę. Takim szlagierem na terenie Wilna na przykład była osoba rotmistrza Konstantego Antona, z 4 pułku ułanów nadniemeńskich, który figurował na niemieckim wykazie ofiar katyńskich. Pewnego dnia rozeszła się plotka, że jego żona, zamieszkała w Wilnie, otrzymała odeń list z Bliskiego Wschodu via Turcja W ciągu następnych kilku dni wersja ta obiegła całe miasto, a w ciągu tygodni prowincję. Powtarzana była z takim uporem i przekonaniem, że nikt w nią nie wątpił. Jako przykład przytoczę siebie samego. Oglądałem Katyń na własne oczy, ale wobec uporczywości tej plotki, uwierzyłem w nią, sądząc, iż może Anton uciekając z niewoli sowieckiej zamienił się z kimś dokumentami.

Bolszewicy są doskonałymi psychologami. Wiedzą, że na tysiąc osób, które powtarzają plotkę, ani jedna nie pofatyguje się, by ją sprawdzić. I ja też nie poszedłem do żony stwierdzać, czy jakkolwiek Anton był moim kolegą. Każdy miał wówczas więcej kłopotów na głowic. Dopiero po latach, już w Italii, dowiedziałem się, że Anton wywieziony do Kozielska nigdy stamtąd nic wyszedł i że żadnego listu do swej żony z Bliskiego Wschodu nie mógł pisać...

 

Bardziej totalnym powodzeniem cieszył się szlagier warszawski. Brzmiał on, jak następuje: "Pewna pani, przeczytawszy na niemieckiej liście ofiar zbrodni katyńskiej nazwisko swego męża, który nigdy w Rosji nie był, natomiast osadzony został przez Niemców w Oświęcimiu, poszła do Gestapo (ach, jaka głupia), aby wyjaśnić sprawę. Poszła i ... nie wróciła". Jakkolwiek nikt nie podawał ani nazwiska, ani adresu tej pani, ani jej męża. Jakkolwiek nie ulega wątpliwości, że pani ta wcale nie egzystowała - plotka obiegła dosłownie całą Polskę jak była długą i szeroką przed rokiem 1939!

 

Jeżeli tak działo się w Polsce, bezpośrednio zainteresowanej i dobrze zorientowanej w sprawach bolszewickich. to można sobie łatwo wyobrazić, co sobie o Katyniu szeptano w podziemiach reszty Europy, jęczącej pod jarzmem hitlerowskimi”